sobota, 28 marca 2020

28. Coś więcej niż koński bakcyl

A dzisiaj opowiem jak wygląda u nas w stajni ten paskudny czas pandemii. Uwaga, zasypię Was zdjęciami Wilgi! :D

Przybywam rzadko, tak żeby ruszyć Wilgę (wiszę wam notatkę jak mi się pracuje jako instruktor, pojawi się, obiecuję!). Ostatnio była piękna pogoda, ale teraz ma być mróz, zimno i płacz i ból. I bardzo dobrze, będę mieć mniejsze wyrzuty sumienia o siedzenie w domu :D


Konie mają sporo wolnego. I bardzo dobrze, należy im się. W stajni są tylko najważniejsze osoby do funkcjonowania obiektu i ruszania rumaków by ze skóry nie powyskakiwały. Jednymi słowy - cicho i spokojnie. Za spokojnie.


Na nasze nieszczęście konie zaczęły linieć i nie ma pomocy do szczotkowania tego wszystkiego co spada :( Upiekło się uczniom!

Czas wolny od szkółki jest wykorzystywany dobrze. Konie są jeżdżona na luzie, żeby na nowo nabrały chęci do jazd, robimy trochę porządków... Życie się toczy. Ja głównie pracuję z Wilgą. I jesteśmy tak stylowe, że aż strach! Przyzwyczajamy się do dużej hali, dzisiaj był lonżownik, następnym razem może plac?


A nawet pokusiłam się o spacer wierzchem naokoło stajni.



Mimo wszystko staram się z domu nie wychodzić. W stajni od połowy marca byłam jakieś 3 razy, dezynfekcja przed wyjazdem do domu, rękawice i wszystko... I was też proszę: nie wychodźcie dopóki to nie jest koniecznością. Im bardziej będziemy trzymać kwarantannę, tym szybciej to może się skończy. A konie czekają na swoich fanów! :D

-Jesteś pewna, że wirus nas nie goni?
-Absolutnie nie jestem pewna. Dlatego wracamy do domu.

wtorek, 19 listopada 2019

27. Rano trzeba wstać

Koniom wody dać, czyli stajenna na jedną noc

Będzie dzisiaj ściana tekstu, żeby nie było że nie ostrzegałam!

Dostałam propozycję, żeby zostać na noc z niedzieli na poniedziałek. No to bęc, przyjechałam około 14:15 na miejsce, miałam wszystko wytłumaczone i poprzednia "zmiana" pojechała do domu. Mogłam sobie wsiąść w tym czasie i wybrałam Lokatę.

Niestety nie miał kto i kiedy mi zrobić zdjęć, ale jeździłam razem z Magdą i jej koniem - Sojusznikiem. Na Lokacie ostatnio jeździłam w 2016, ale zapamiętałam ją bardzo dobrze - żwawy konik do przodu z charakterkiem.

Zdjęcie z 2016 roku, ten plac teraz został zdegradowany do padoku
Po jeździe było już ciemno. Wymacałam włącznik światła i.... wow. Ten widok pustej stajni w półmroku... No musiałam zrobić zdjęcie!


Przy wieczornym karmieniu pomogła mi Renata, której jeszcze raz dziękuję ^^ We dwójkę poszło znacznie szybciej. Do samego końca były w stajni Iza i Marta ze swoimi rumakami, więc nie byłam totalnie sama. Po 20 zamknęłam bramę - i wtedy zostałam sama.

Totalnie nie spałam dobrze. Budziłam się z 3 razy w nocy. Koniec końców wstałam o 6:40, zjadłam śniadanko i wyszłam na poranne obowiązki.

Wschód słońca w stajni to jest jednak jeden z niesamowitych momentów. Otwieranie stajen, przyjazne, cichutkie rżenie koni czekających na jedzonko, bycie sam na sam z przyrodą. Brzmi to trochę frazesowo, ale po prostu tak jest! Bardzo fajna chwila.

Nakarmiłam koniaste i przyjechała Pani Kinga. Wyprowadzanie koni na padok, nalewanie wody, rozdawanie siana, sprzątanie... Dzień naprawdę szybko zleciał. Nawet nie wiem kiedy zaczęły się jazdy.

O 15 skończyła się moja "zmiana". No i dzisiaj na oprowadzance po raz pierwszy od jakiegoś czasu był... Felix! Mój zdecydowany ulubieniec spośród najmniejszych kucyków.


W tym komplecie prezentował się niebywale elegancko...


Tylko trochę ten elegancki wizerunek popsuło różowe, błyszczące ogłowie. Przepraszam kucyś :(

Po tej nocce wróciłam do domu i padłam do łóżka. Było dokładnie tak jak myślałam - ciężka praca i duża satysfakcja. No i praktycznie cała doba wśród koni! Zdecydowanie warto było.

poniedziałek, 28 października 2019

26. Marzenia się spełnia

Zostałam instruktorem


Dzisiaj nie będzie za wiele zdjęć, opiszę w skrócie jak wyglądał mój kurs na instruktora rekreacji ruchowej - jazda konna.

Jak w ogóle do tego doszło, że się na niego zdecydowałam? Proste - była promocja :D Tydzień przed kursem dostałam materiały teoretyczne. Było tego sporo - przez fizjologię człowieka i metody relaksacyjne po organizację imprez rekreacyjnych. Zaliczenie miało być pierwszego dnia kursu, w czwartek. Nie uczyłam się za wiele, ale to co wyuczyłam pamiętam do teraz, to chyba dobrze świadczy?


Na miejscu straszliwie zmarzłam. Pierwszy dzień był ogólną teorią na temat końskiej budowy. Poznaliśmy się z innymi kursantami i z miejscem samym w sobie. Ktoś poznaje tą stajnię ze zdjęcia? :D

Na następny dzień była jazda konna, każdy z 6 kursantów miał godzinę na koniu. Były 3 konie i 3 instruktorów na zmianę. Było to ciekawe doświadczenie, nie mówiąc o tym, że jak miałam poprowadzić jazdę to wszystko mi wyleciało z głowy! Ja osobiście miałam klacz po karierze ujeżdżeniowej o imieniu Tigra. Trochę nie umiałam jej dobrze poprowadzić, ale jechała dobrze. No i po jazdach oczywiście teoria.


Po powrocie do domu w piątkowe popołudnie uznałam, że przed sprawdzianem z jazdy na następny dzień przyda mi się jazda w Górze. Akurat było wolne miejsce! Dostałam Junonę, strasznie dziwnie mi się na niej jeździło.

Bardzo dużo konia na tym zdjęciu, co nie?
Kolejny dzień rozpoczęłam z niebywałymi zakwasami i stresem. Na zaliczenie dostaliśmy... Tigrę! Mimo tego jechałam okropnie spięta i zrobiłam kilka głupich błędów. No ale zaliczyłam. Na szczęście! Po jazdach, klasycznie, teoria.


No i dzień egzaminu teoretycznego, najbardziej stresująca rzecz w kosmosie. Trochę się pouczyłam ale nie miałam na to już siły. I jeszcze jak dojechałam na miejsce, czarny kot mi wskoczył do samochodu! Ale co to oznacza...?


 W tym czasie grupa nieco się zżyła i cierpieliśmy wspólny stres przed biurem w niedzielny poranek. Na samym egzaminie większość zdecydowaną pytań umiałam, tylko 1 zostawiłam puste (no bo kto by pamiętał kości miednicy u konia?). I.....
Zdałam!

W ten sposób zostałam instruktorem i spełniłam jeden z swoich celów w życiu :D Uprawnienia nie są pod patronatem PZJ, ale akredytacje wymagane posiadają, więc wszystko na legalu i uczciwie. Teraz trzeba znaleźć sobie miejsce, gdzie będę mogła Was zaprosić na jazdy do mnie :D Macie jakieś miejscówki?

czwartek, 12 września 2019

25. Instruktor na pół

Pełno pracy na półkoloniach


W te wakacje miałam prawdziwą pracę na pełen etat. W porównaniu z tym, co robiłam w Górze, tutaj było grubo.



Na czym jednak ta robota polegała? Na byciu instruktorem, tylko tyle i aż tyle. W Górze oprowadzałam dzieci na koniach i przekazywałam teorię, a tu miałam styczność z praktyką. Ja i druga instruktorka - Ela - miałyśmy na głowie calutki turnus. Wszystkie dzieci po pół godziny na lonży.



Czasami nie dawało rady zrobić pół godziny - niebotyczne temperatury, ogrom obozowiczów lub inne sytuacje losowe. Koni do dyspozycji było niewiele, całe 7. O każdym mogę coś napisać, bo każdego miałam okazję dobrze poznać :D

No to lecimy!



Aszti, klacz wielkopolska znana z tego, że jest najwyższa w stajni. Nie miałam z nią za wiele do czynienia, bo za nią po prostu nie przepadałam ale zdążyłam ją poznać. Najbardziej bezproblemowy z koni, ale też najbardziej chorowity. Aszciak ma coś z tylną nogą i kuleje, jakieś dziwne zmiany na skórze i ma dziwną budowę. Ale za to nie sprawia kłopotów pod siodłem i to jej się chwali.


Adagio, też wielkopolak, ale tym razem wałach. Trochę płochliwy, trochę nieznośny leń. Miałam wyrzuty sumienia, gdy go brałam na jazdy, bo lonże go zniszczyły psychicznie. Z czasem widzieliśmy wszyscy jak traci tą iskrę w oku. Szkoda konia, bo ujeżdżeniowo byłby perfekcyjny. Nie był jednym z moich ulubieńców, ale brałam go na jazdy raz na jakiś czas.


Diana, klacz tinker. Nie lubiłam jej tak szczerze. Wsiadłam na nią raz na kilka chwil i kompletnie mi nie przypadła do gustu, nie umiem z nią pracować po prostu. Jest najmłodsza z koni, ma 6 lat i upór młodego konia. Była ukochanym koniem instruktorki Eli i każdy o tym wiedział :D


I jest druga tinkerka - Daysy (tak się pisze jej imię, nie mam pojęcia dlaczego nie Daisy). Jest to jeden z koni, na których jechałam. W zasadzie to była ona pierwszym koniem z którym miałam do czynienia, dostałam ją na jazdę próbną. Jest bardzo do przodu, ale na lonży to niezła złośnica. Nie lubiłam z nią pracować (i zazwyczaj z nią nie miałam zajęć).


Salmo, haflinger. Czasami go miałam. Nie jest jakiś problemowy na lonży, jedyne co to szarpie wodze i potrafi zrobić katapultę. Ba, dzieci czasem na lonżowniku dawały radę bez lonży na nim zakłusować :D Raz nawet na niego wsiadłam ale nie była to fajna chwila, oboje byliśmy wykończeni ciężkim dniem. Ma trochę świadomości swojej siły, potrafi sobie wyjść z boksu gdy się do niego wchodzi i jedynie mocny nacisk na nos jest w stanie go wycofać. Cwaniaczek.


Pozór, konik polski. Jeden z moich ukochanych bąbelków. Dwa razy mi się spłoszył, kilka razy wystraszył, wiele razy ugryzł. Dzieci go uwielbiały, ja go uwielbiałam i brałam go praktycznie codziennie :D Był to mój wybór numer 1 za każdym razem jak miałam kogoś, kto może samodzielnie jeździć. Dawał sobą kierować, ale potrafił zrobić nagły w tył zwrot. Mój mały Pozorinio.


Wena, klacz fiordzka. Moja miłość, bąbelek i bubuś i każde dziecko o tym wiedziało :D Ciężko było dzieciom ją ogarnąć, bo często miała własne zdanie co do kierunku. Potrafiła sobie bryknąć lub polecieć galopem tak nagle, bez uprzedzenia. Nie umiała stać w miejscu dłużej niż 1 nanosekunda i gryzła mnie niesamowicie. Ale i tak ją pokochałam serduszkiem całym i jak miałam okazję to na nią wsiadałam (ale i tak rzadko ze względu na moją wagę). Moja paskuda Wencia.

Łapcie kilka fotek z jazd w ramach przerwy od ściany tekstu :D




Raz na jakiś czas prowadziłam teorię, aż szalone 7 razy XD Nie było w zasadzie czasu wolnego, zawsze coś się robiło.



A to koń zachorował, a to dzieci zrobiły ze mnie indiańskiego szamana, a to trzeba kolejnego konia szykować... Odpoczywałam dopiero w domu.


Albo jak wygospodarowałam dosłownie 5 minut z koniem to radość w siodle była nieziemska.



I co teraz, po wakacjach?
Odpoczęłam nieco i szukam pracy. Na pewno będę robić papiery na instruktora, bo czuję się pewnie w tej roli i podoba mi się ta robota (mimo wszystko). Może będę coś dzierżawić własnego, bo w Górze nie czuję się zbyt mile widziana a w okolicy stajen jest niewiele, które mi odpowiadają dojazdowo i cenowo. Czyli jednymi słowy - czas pokaże.

No to co, widzimy się za kolejne pół roku? XD

sobota, 9 marca 2019

24. Te najważniejsze cz.2

Dzisiaj opiszę Benka w Szewcach, na Trzek jednak poświęcę osobny post :D Stajnia Stowarzyszenia Benek była moją drugą. W porównaniu do Atrium można było tu poświęcić czas na siedzenie przy padokach i patrzenie na rumaki, zawsze można było z czymś też pomóc. Jeździłam tam od 2011 do 2013. Nie jeździłam za często, a z braku hali zimą absolutnie mnie tam nie było. Ale jednak troszkę tam bywałam :D

1. Bator



W sumie nie wiem co sobie uroiłam na jego punkcie :D Stał sobie taki trochę zapomniany w boksie z padokiem z tyłu, trochę miał skołtunioną grzywę. Razem z Zosią poświęciłyśmy mu godzinkę i zrobiliśmy z niego księcia. Jest to walijczyk, został sprzedany i nie wiem co się z nim teraz dzieje. Ale myślę, że trafił w dobre miejsce. Nie chciano go dać byle komu.

2. Diva

Hubertus 2011

To była moja ulubienica w pełnym tego słowa znaczeniu. Ponoć była wiekową kobyłką ale na niej mi się świetnie jeździło. Miałam na niej jedyne w Benku skoki raz. I poszło mi naprawdę spoko!



W galopie dosłownie płynęła, była niezwykle wyczulona na pomoce. Na niej jechałam też swój pierwszy teren hubertusowy! Zdjęcie z tego wydarzenia macie trochę wyżej.

Niestety nie było mi dane na niej za często jeździć.

3. Junior

Tego hucuła miałam po uszy i serdecznie dość :P Jeździłam na nim naprawdę często. Pamiętam go jako niesamowicie upartego kuca z którym trzeba było się trochę pomęczyć aby cokolwiek uzyskać. Czy mnie czegoś nauczył? W sumie nie wiem. Ale pamiętam tego cwaniaka aż za dobrze.



Kolejna notatka będzie poświęcona trzekowym rumakom a po niej koniury z Góry i zaczynamy kolejną seryjkę o rozetach.

Dziękuję za miłe komentarze jakie otrzymuję pod każdym wpisem, uwielbiam czytać Wasze opinie, przemyślenia, uwagi oraz Wasze historie :D 

poniedziałek, 4 marca 2019

23. Byle do końca - zawody w Stajni Góra 13

Ciśnij Lena, ciśnij!


W niedzielę (wczoraj) odbyły się pierwsze zawody wewnętrzne w SG13. Po długich rozmyślaniach postanowiłam wystartować. Przygotowania się zaczynały o 11:30 ale jak dojechałam do stajni około 11:00 to już było sporo ludzi :D Tak wyglądał mój zestaw startowy:


Przywitałam się z Lencią i zaczęłam ją szczotkować i czesać. Z tego miejsca dziękuję moim dwóm "luzaczkom": Julii i Zosi! Bez was nie wyrobiłabym się w takim zawrotnym tempie :D

Za każdym razem jak widzi telefon musi go obniuchać

I dzięki wyrobieniu się tak sprawnie mogłam obejrzeć część skokową.


Emocji było sporo, dla większości uczestników były to pierwsze zawody. To samo z końmi :D Nagrody oczywiście były pucharowo-rozetowe (+ kuferki smakołyków dla koni).



Po zdjęciu parkuru rozpoczęła się część ujeżdżeniowa. Czyli nasza! Najpierw wspólna rozgrzewka i przedstawienie zawodników. Byłam najstarsza w tej grupie :D Pierwszy raz w sumie jechałam na koniu w okularach! Albo drugi... W każdym bądź razie na pewno pierwszy od wielu lat.


Niektórzy uczestnicy byli prowadzeni w ręku, niektórzy startowali samodzielnie. Ja oczywiście dałam radę bez pomocnika :D


I wystartowałam jako piąta. No.... nie tak sobie wyobrażałam ten przejazd. Ale taka jest Lenka: z nią trzeba naprawdę stanowczo i bez ustępstw.

Wyglądamy na tym zdjęciu jak dwa klopsiki


I ukłon na koniec. Przejechałam program do samego końca bez pominięcia żadnego z elementów! Byłam z siebie i Lenki taka zadowolona (mimo błędów), że głaskaniu i buziakom w grzywę nie było końca :D


I po ostatniej parze dekoracja. Niby nie liczyłam na jakiekolwiek miejsce ale wiadomo - jak się człowiek stara a potem nie staje na podium trochę smutno.


Tak jak napisałam: mimo porażki byłam zadowolona. Porażka w kwestii miejsca, sukces w kwestii psychicznej - poprzednich zawodów nie dałam rady ukończyć.


Moja mina na tym zdjęciu jest najlepsza w kosmosie XD

Ale rozetka jest! Kolejna do kolekcji :D


Po zawodach ogarnęłam konika jako ostatnia. Poprzytulałam, rozplotłam grzywę i rozczesałam, dałam przysmak (spróbowałam wykonać ukłon ale chyba nie do końca kuma czaczę) i do boksu. Jak wróciłam do stajni (Lena stoi w drugim bloku) to nikogo już nie było.


Bo wszyscy byli w świetlicy! Tam czekał na nas kominek i kiełbaski i słodkie. Szczególnym sentymentem z łezką w oku wspominam "misie z miękkim brzuszkiem". Kocham mięciutkie ciastka z budyniem!


Wszyscy z zawodów wrócili szczęśliwi, uśmiechnięci: było fajnie i bezpiecznie. Może następnym razem pójdzie mi lepiej?

I tak na koniec: może byście chcieli taką podróż po moich rozetach która za co? Oczywiście po ostatniej części najważniejszych koni :D