poniedziałek, 28 października 2019

26. Marzenia się spełnia

Zostałam instruktorem


Dzisiaj nie będzie za wiele zdjęć, opiszę w skrócie jak wyglądał mój kurs na instruktora rekreacji ruchowej - jazda konna.

Jak w ogóle do tego doszło, że się na niego zdecydowałam? Proste - była promocja :D Tydzień przed kursem dostałam materiały teoretyczne. Było tego sporo - przez fizjologię człowieka i metody relaksacyjne po organizację imprez rekreacyjnych. Zaliczenie miało być pierwszego dnia kursu, w czwartek. Nie uczyłam się za wiele, ale to co wyuczyłam pamiętam do teraz, to chyba dobrze świadczy?


Na miejscu straszliwie zmarzłam. Pierwszy dzień był ogólną teorią na temat końskiej budowy. Poznaliśmy się z innymi kursantami i z miejscem samym w sobie. Ktoś poznaje tą stajnię ze zdjęcia? :D

Na następny dzień była jazda konna, każdy z 6 kursantów miał godzinę na koniu. Były 3 konie i 3 instruktorów na zmianę. Było to ciekawe doświadczenie, nie mówiąc o tym, że jak miałam poprowadzić jazdę to wszystko mi wyleciało z głowy! Ja osobiście miałam klacz po karierze ujeżdżeniowej o imieniu Tigra. Trochę nie umiałam jej dobrze poprowadzić, ale jechała dobrze. No i po jazdach oczywiście teoria.


Po powrocie do domu w piątkowe popołudnie uznałam, że przed sprawdzianem z jazdy na następny dzień przyda mi się jazda w Górze. Akurat było wolne miejsce! Dostałam Junonę, strasznie dziwnie mi się na niej jeździło.

Bardzo dużo konia na tym zdjęciu, co nie?
Kolejny dzień rozpoczęłam z niebywałymi zakwasami i stresem. Na zaliczenie dostaliśmy... Tigrę! Mimo tego jechałam okropnie spięta i zrobiłam kilka głupich błędów. No ale zaliczyłam. Na szczęście! Po jazdach, klasycznie, teoria.


No i dzień egzaminu teoretycznego, najbardziej stresująca rzecz w kosmosie. Trochę się pouczyłam ale nie miałam na to już siły. I jeszcze jak dojechałam na miejsce, czarny kot mi wskoczył do samochodu! Ale co to oznacza...?


 W tym czasie grupa nieco się zżyła i cierpieliśmy wspólny stres przed biurem w niedzielny poranek. Na samym egzaminie większość zdecydowaną pytań umiałam, tylko 1 zostawiłam puste (no bo kto by pamiętał kości miednicy u konia?). I.....
Zdałam!

W ten sposób zostałam instruktorem i spełniłam jeden z swoich celów w życiu :D Uprawnienia nie są pod patronatem PZJ, ale akredytacje wymagane posiadają, więc wszystko na legalu i uczciwie. Teraz trzeba znaleźć sobie miejsce, gdzie będę mogła Was zaprosić na jazdy do mnie :D Macie jakieś miejscówki?