czwartek, 12 września 2019

25. Instruktor na pół

Pełno pracy na półkoloniach


W te wakacje miałam prawdziwą pracę na pełen etat. W porównaniu z tym, co robiłam w Górze, tutaj było grubo.



Na czym jednak ta robota polegała? Na byciu instruktorem, tylko tyle i aż tyle. W Górze oprowadzałam dzieci na koniach i przekazywałam teorię, a tu miałam styczność z praktyką. Ja i druga instruktorka - Ela - miałyśmy na głowie calutki turnus. Wszystkie dzieci po pół godziny na lonży.



Czasami nie dawało rady zrobić pół godziny - niebotyczne temperatury, ogrom obozowiczów lub inne sytuacje losowe. Koni do dyspozycji było niewiele, całe 7. O każdym mogę coś napisać, bo każdego miałam okazję dobrze poznać :D

No to lecimy!



Aszti, klacz wielkopolska znana z tego, że jest najwyższa w stajni. Nie miałam z nią za wiele do czynienia, bo za nią po prostu nie przepadałam ale zdążyłam ją poznać. Najbardziej bezproblemowy z koni, ale też najbardziej chorowity. Aszciak ma coś z tylną nogą i kuleje, jakieś dziwne zmiany na skórze i ma dziwną budowę. Ale za to nie sprawia kłopotów pod siodłem i to jej się chwali.


Adagio, też wielkopolak, ale tym razem wałach. Trochę płochliwy, trochę nieznośny leń. Miałam wyrzuty sumienia, gdy go brałam na jazdy, bo lonże go zniszczyły psychicznie. Z czasem widzieliśmy wszyscy jak traci tą iskrę w oku. Szkoda konia, bo ujeżdżeniowo byłby perfekcyjny. Nie był jednym z moich ulubieńców, ale brałam go na jazdy raz na jakiś czas.


Diana, klacz tinker. Nie lubiłam jej tak szczerze. Wsiadłam na nią raz na kilka chwil i kompletnie mi nie przypadła do gustu, nie umiem z nią pracować po prostu. Jest najmłodsza z koni, ma 6 lat i upór młodego konia. Była ukochanym koniem instruktorki Eli i każdy o tym wiedział :D


I jest druga tinkerka - Daysy (tak się pisze jej imię, nie mam pojęcia dlaczego nie Daisy). Jest to jeden z koni, na których jechałam. W zasadzie to była ona pierwszym koniem z którym miałam do czynienia, dostałam ją na jazdę próbną. Jest bardzo do przodu, ale na lonży to niezła złośnica. Nie lubiłam z nią pracować (i zazwyczaj z nią nie miałam zajęć).


Salmo, haflinger. Czasami go miałam. Nie jest jakiś problemowy na lonży, jedyne co to szarpie wodze i potrafi zrobić katapultę. Ba, dzieci czasem na lonżowniku dawały radę bez lonży na nim zakłusować :D Raz nawet na niego wsiadłam ale nie była to fajna chwila, oboje byliśmy wykończeni ciężkim dniem. Ma trochę świadomości swojej siły, potrafi sobie wyjść z boksu gdy się do niego wchodzi i jedynie mocny nacisk na nos jest w stanie go wycofać. Cwaniaczek.


Pozór, konik polski. Jeden z moich ukochanych bąbelków. Dwa razy mi się spłoszył, kilka razy wystraszył, wiele razy ugryzł. Dzieci go uwielbiały, ja go uwielbiałam i brałam go praktycznie codziennie :D Był to mój wybór numer 1 za każdym razem jak miałam kogoś, kto może samodzielnie jeździć. Dawał sobą kierować, ale potrafił zrobić nagły w tył zwrot. Mój mały Pozorinio.


Wena, klacz fiordzka. Moja miłość, bąbelek i bubuś i każde dziecko o tym wiedziało :D Ciężko było dzieciom ją ogarnąć, bo często miała własne zdanie co do kierunku. Potrafiła sobie bryknąć lub polecieć galopem tak nagle, bez uprzedzenia. Nie umiała stać w miejscu dłużej niż 1 nanosekunda i gryzła mnie niesamowicie. Ale i tak ją pokochałam serduszkiem całym i jak miałam okazję to na nią wsiadałam (ale i tak rzadko ze względu na moją wagę). Moja paskuda Wencia.

Łapcie kilka fotek z jazd w ramach przerwy od ściany tekstu :D




Raz na jakiś czas prowadziłam teorię, aż szalone 7 razy XD Nie było w zasadzie czasu wolnego, zawsze coś się robiło.



A to koń zachorował, a to dzieci zrobiły ze mnie indiańskiego szamana, a to trzeba kolejnego konia szykować... Odpoczywałam dopiero w domu.


Albo jak wygospodarowałam dosłownie 5 minut z koniem to radość w siodle była nieziemska.



I co teraz, po wakacjach?
Odpoczęłam nieco i szukam pracy. Na pewno będę robić papiery na instruktora, bo czuję się pewnie w tej roli i podoba mi się ta robota (mimo wszystko). Może będę coś dzierżawić własnego, bo w Górze nie czuję się zbyt mile widziana a w okolicy stajen jest niewiele, które mi odpowiadają dojazdowo i cenowo. Czyli jednymi słowy - czas pokaże.

No to co, widzimy się za kolejne pół roku? XD

1 komentarz:

  1. Hej, gdzie zdawałaś ten kurs? Chciałabym wiedzieć, gdzie znajduję się teraz klacz Tigra z kursu - kiedyś była koniem mojego taty :)

    OdpowiedzUsuń