Miałam końskie wakacje
Byłam na dwóch półkoloniach jako pomocnik. Nadal uważam, że nie ma nic lepszego od pomocy przy półkoloniach: dzieci potrafią być naprawdę kochane! No i wykorzystałam modele do pokazania maści koni :D
Poszukiwania stajennego ulubieńca u mnie jednak trwały i... myślałam, że znalazłam już tę wybraną z którą mi się najlepiej dogaduje.
Sara, haflingerka w profesorskim wieku. Ma swoje humorki (tak jak Mamona) ale jest naprawdę fajnym koniem.... kucem.
Na każdym pokazie lub jeździe jak dotąd byłam właśnie na Sarze. Dawałam sobie na niej fajnie radę, nawet w galopie w którym pokazywała rogi. Jednak czułam, że potrzebne mi coś więcej: Sara już nie skacze.
W ten poniedziałek byłam zapisana na jazdę na którą poprosiłam o Lenę. Jest to klacz, która jest dość nowa w stajni i jeszcze pracujemy nad nią. Jednak słyszałam o niej bardzo miłe rzeczy i uznałam, że kto nie ryzykuje ten traci.
Przy szczotkowaniu wierciła się straszliwie, o czyszczeniu kopyt nie wspominając!
Wsiadanie na nią to również jest wyścig z czasem. Ma się na to 3 sekundy, potem Lenka się nudzi i uznaje, że to miejsce 2cm dalej jest lepsze do stania.
Jednak jak tylko przejechałam na niej pierwsze kroki...
To jest ten koń! I nie tylko ja tak uważam: instruktorka też była pod wrażeniem :D Pasuje mi w niej kłus (oprócz wysiadywanego, to jest jak jazda 90km/h po wybojach skuterem miejskim), nawet anglezowanie w stępie jest łatwiejsze niż na Sarze. Jedyne co to musimy popracować nad galopem: trochę jej dałam za dużo zaufania i mi poszła w kąt kilka razy. No i samo ruszanie na dobrą nogę jest do poprawki :D
Nie mówiąc o tym, że mogłam sobie skoczyć kilka razy! Lenka ma coś takiego, że jak zobaczy przeszkodę to zwalnia jednak wystarczy trochę łydki i rusza odrobinę szybciej. Tak, że przeskoczy a nie przejdzie :D
Nie powinno się za bardzo przywiązywać do szkółkowych koni (zwłaszcza w moim przypadku) jednak... Lena ma to coś i na pewno będę wracać na ten siwy grzbiet!